music

sobota, 3 czerwca 2017

Cena Wolności cz.1

Mackenzie, z kwaśną miną schodziła do podziemi budynku, gdzie znajdowało się centrum dowodzenia i sala konferencyjna Gildii. Odgłos ciężkich kroków rozbrzmiewał na klatce schodowej, a czarna, skórzana kurtka, zarzucona na tego samego koloru bokserkę, szeleściła przy każdym ruchu. W kieszeni bojówek wpuszczonych w wysokie, wojskowe buty, czuła ciężar noża myśliwskiego, który co rusz obijał się o klucze, tworząc tym irytujący dźwięk pobrzękiwania metalu. Idąc słabo oświetlonymi korytarzami, mijała członków organizacji, których z wzajemnością nagminnie ignorowała. W końcu tylko idiota, ledwo wyrastający w tym fachu od podłogi, zdecydowałby się podejść do niej, kiedy wyraźnie miała ochotę coś rozwalić.
Cała sytuacja zaczęła jej zalatywać, kiedy to nie Jack, będący prawą ręką szefa powiadomił ją o wezwaniu do szefa. Chase nie omieszkał zakomunikować z wrednym uśmieszkiem, że nad robotą będzie czuwał Sanders. Tego już było za wiele. Zacisnęła dłonie w pięści, przez co skórzany materiał rękawiczek bez palców napiął się niebezpiecznie. Miała ochotę zetrzeć mu ten perfidny uśmiech z twarzy i chłopak powinien się cieszyć, że nie miała pod ręką niczego, co wyrządzałoby trwałe uszczerbki na zdrowiu.
Jak burza wpadła do dużego pomieszczenia, popychając szklane drzwi, jednak, gdy tylko zobaczyła, że przy dużym, prostokątnym stole, znajdującym się na środku ponurego pokoju, siedzą jeszcze trzy osoby, zamarła. Szczupła, rudowłosa dziewczyna, skierowała na nią zrezygnowane spojrzenie, ukazując tym intensywną zieleń oczu, obrysowanych czarną kredką. Miała na sobie taką samą, czarną bokserkę, która odsłaniała połowicznie znak gildii, znajdujący się na jej lewej piersi. Na nogi wciągnęła szare dresy, zakończone ściągaczami. Jedynie czerwone trampki odznaczały się, współgrając kolorystycznie z włosami Parker.
Mack nie musiała długo szukać powodu jej zniechęcenia, gdyż tuż obok niej siedział dobrze zbudowany blondyn, z włosami sięgającymi ramion, ściągniętymi w kitkę u dołu głowy. Ubranie chłopaka niewiele odstawało od stroju  Elizabeth, z tą różnicą, że na nogach miał czarne adidasy. Koszulka z krótkim rękawem opinała napięte mięśnie Matta, nieco odkrywając tatuaż, znajdujący się na prawym ramieniu, znak organizacji, której byli własnością. Chłopak z nienawiścią wpatrywał się w bruneta, siedzącego naprzeciw niego. Ten znacząco odstawał wizerunkiem od pozostałej dwójki. Czarne, wytarte dżinsy, wpuszczone, jak u Mack w glany i skóra przewieszona przez oparcie krzesła, nadawały mu drapieżnego charakteru, co tylko potęgowało ostre, nieco dzikie spojrzenie szarych oczu. Czarny t-shirt z logiem Guns’ów opinał się na wypracowanych przez lata treningów mięśniach.
Mackenzie na widok tej niemej wojny przewróciła oczami i podeszła do Huntera. Zacisnęła mocno palce na czarnych kosmykach i nieco brutalnie pociągnęła w tył, zrywając tym kontakt wzrokowy dwóch samców alfa.
— Możecie mi wyjaśnić, co wy właściwie odwalacie? — warknęła przerzucając wzrok z jednego na drugiego.
— A na co ci to wygląda, Ryder? — Hunter skrzyżował ramiona na szerokiej piersi. — Siedzimy kulturalnie przy stole.
— Bardzo śmieszne, Greyson — prychnęła i spojrzała wymownie na chłopaka po drugiej stronie blatu. — Matt?
— Nie rozumiem, o co ci chodzi. — Blondyn przyjął postawę swojego przeciwnika i spokojnie oddawał przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu dziewczyny.
— Liz? — Ryder niemal błagalnym tonem, zwróciła się do Parker.
— A co się miało stać? — Dziewczyna rzuciła ostre spojrzenie swojemu sąsiadowi. — Ta dwójka jak zwykle nie potrafi panować nad poziomem testosteronu w pomieszczeniu.
— Wiesz mała, mogłabyś mnie już puścić — wymamrotał Hunter, wlepiając w nią jasne tęczówki. — Zaczyna mnie boleć kark.
— Biedactwo — mruknęła słodko, by zaraz z perfidnym uśmieszkiem na twarzy, mocniej pociągnąć kosmyki jego włosów. — Ojej, niechcący.
— Złośliwa dziewczynka — Skrzywił się, wyszarpując jej rękę za swoich włosów.
Matthew zmrużył brązowe oczy, zaciskając przy tym dłonie w pięści. Za nic nie trawił tego typka, a to jak odnosił się do Mackenzie, wyjątkowo działało mu na nerwy. Znał Ryder od dzieciaka, dorastał z nią i traktował, jak młodszą siostrę, a ten niedorobiony bad boy wyraźnie miał na nią ochotę.
— Matt. — Usłyszał ostrzegawcze syknięcie Liz.
Spojrzał na nią z wyrzutem, by po chwili prychnąć gniewnie i odwrócić wzrok od tamtej dwójki. Parker jedynie pokiwała głową z politowaniem i wygodniej rozparła się na krześle. Jej też sytuacja wcale się nie podobała. Skoro szef zebrał tutaj całą ich czwórkę, mogło to oznaczać, że szykuje się robota, przy której będzie trzeba współpracować. Jeśli tak było w rzeczywistości, mogła przysiąc, że zacznie szukać dobrego psychiatry dla swojego przełożonego. Hunter i Matt gryźli się przy każdej możliwej okazji, a zadanie musiało być ciężkie, skoro wezwał jednych z najlepszych ludzi w organizacji. Niemożliwym było przeprowadzenie w ich obecności poważnej rozmowy, a co dopiero zaufanie i ratowanie dupy w razie wypadku. Gdyby szef im pozwolił, już dawno spotkaliby się na arenie piętro niżej i  była pewna, że nie skończyliby, dopóki któryś nie straciłby przytomności. Jednym zdaniem, ta dwójka razem oznaczała totalną katastrofę.
Jej rozmyślania oraz słodką scenkę z udziałem Mack i Huntera, przerwał mało przyjemny dźwięk metalu, sunącego po kafelkach. Wszyscy skierowali spojrzenia na szczyt stołu, gdzie właśnie zasiadał postawny mężczyzna z czarnymi, przyprószonymi gdzieniegdzie siwizną włosami i zimnym, ostrym spojrzeniem, znany w półświatku jako Shanks. Mack w trymiga znalazła się na siedzeniu obok Greysona, a Matt jeszcze bardziej napiął mięśnie. Nienawidził tego człowieka od momentu, w którym ubezwłasnowolnił jego i Ryder, przedstawiając niebotyczną sumę długu do spłacenia.
— Skoro są wszyscy mam dla was zadanie. — Mocny baryton wypełnił pomieszczenie, a Mack wlepiła chłodne spojrzenie w szefa. — Nie patrz tak na mnie, Ryder. Tym razem spodoba ci się to, co chcę powiedzieć.
Szatynka prychnęła pod nosem, ale nie odezwała się ani słowem, czekając na rozwój wypadków. Hunter zmrużył powieki, widząc niecodzienny uśmiech na twarzy przełożonego. Za nic nie podobała mu się ta mina i mógł przysiąc, że ten podstępny starzec coś knuł.
— Wasza czwórka siedzi w tym gównie już dobrych pięć, niektórzy osiem lat. — Skierował spojrzenie na Greysona i Mackenzie, by po chwili odchrząknąć i kontynuować. — Czas skończyć tą dziecinadę.
— Dziecinada? — Liz skrzyżowała ramiona na piersi, podejrzliwie przyglądając się szefowi. — Pięć lat tu siedzę i zabijam dla ciebie ludzi, a ty mi mówisz, że to dziecinada? Co ty właściwie knujesz?
— Nic, co by się wam nie spodobało. — Mężczyzna wzruszył ramionami i rzucił na stół kilka zdjęć. — Ten gość, będzie waszym celem. Był członkiem mafii Mendeza. Stchórzył przy ostatniej wymianie, zabrał utarg i rozpłynął się w powietrzu. Jego była rodzina, — zaakcentował ostatnie słowo, — szuka go już dobre pół roku. Jednak jak widać, szukają wiatru w polu. Ze względu na starą przyjaźń, zaoferowałem mu darmową pomoc.
— Darmową? — Matt, spiorunował go wzrokiem. — W takim razie sam babraj ręce w tym gównie.
— Posłuchaj mnie do końca, smarkaczu cholerny — wymamrotał Shanks, oddając jego spojrzenie. — To, że pomoc jest darmowa nie znaczy, że nic z tego nie będziecie mieli. Mendez sfinansuje każdą rzecz, potrzebną do zabicia tego uciekiniera.
— To nadal nic nie wnosi do sprawy naszego wynagrodzenia — Mack, miała już dość tego czczego gadania. Musieli spłacić dług, który u niego zaciągnęli, a robota bez zapłaty i to taka, równała się kolejnym tygodniom zwłoki i bycia własnością tego człowieka. To nie wchodziło w grę.
 — I tu się mylisz, Ryder. — Shanks ponownie posłał im nieprzyjemny uśmiech i wygodniej rozparł się na krześle. — Jak już wspominałem, to będzie wasz cel. Ostatni cel. Jeśli uda wam się go złapać i zlikwidować, kończycie robotę. I nie mam tu na myśli zadania, ale organizacji. Spłacicie dług.
Cała czwórka, jak jeden mąż wlepiła w niego zszokowane spojrzenia. Nie byli pewni, czy szef aby czasem zaraz nie ryknie śmiechem i nie zakomunikuje im, że to tylko żart stulecia. Jednak im dłużej wlepiali w niego oczy, tym jego uśmiech stawał się szerszy, a słowa bardziej wiarygodne.
— Mówisz poważnie? — Liz jako pierwsza odzyskała głos.
— Jak najbardziej, Parker. Jeśli wykonacie tę robotę, znowu będziecie wolnymi ludźmi. Taka jest cena waszej wolności. — Spojrzał na każdego z osobna, badając ich reakcję. Gdy nie doczekał się żadnej innej odpowiedzi, uśmiechnął się tryumfalnie, co przyprawiło młodych ludzi o dreszcze. — W takim razie rozumiem, że się zgadzacie. Po szczegóły zgłoście się do Jacka. Wszystko jasne?
Skinęli ostrożnie głowami, pozostając na swoich miejscach, kiedy szef opuszczał pomieszczenie. Po tylu latach bycia zależnym od tego człowieka, nagle mogło się to zakończyć. Wystarczyło tylko znaleźć jednego dezertera. Każdy zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli im się to nie uda, poniosą wszelkie konsekwencje tej porażki i odczują je o wiele bardziej, niż kiedykolwiek odczuli najgorszą ze swoich porażek.

***

Gdy weszli do budynku, uderzył w nich zaduch panujący w środku. Stanęli przy barierce balkonu i skierowali spojrzenia w dół, na tańczący tłum. Głośna, klubowa muzyka drażniła bębenki, a ostre światła stroboskopowe oślepiały, raz po raz świecąc im prosto w oczy. Cała czwórka wymieniła znaczące spojrzenia, by po chwili ruszyć schodami w dół do baru, gdzie swoją zmianę zaczynał właśnie ich informator. Zdążyli już zamienić kilka słów z ochroniarzem, ale ten niczego nie słyszał, podobnie jak starsza pani prowadząca sklepik na ich osiedlu, współpracująca z Gildią od ponad trzydziestu lat.
Matthew westchnął ciężko, włócząc się powoli za pozostałą trójką. Nienawidził takich miejsc. Wolał ciszę i spokój, a doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tej nocy ich nie zazna. Rzadko gdziekolwiek wychodzili i dziewczyny starały się wykorzystywać każdy wypad do tego klubu w pełni, przekształcając zbieranie informacji w libację alkoholową. Humor dodatkowo psuła mu rola kierowcy, przez którą musiał spędzić w tym miejscu blisko cztery godziny na trzeźwo, obserwując bawiące się dziewczyny i bajerującego jakieś panny, Huntera.
Gdy stanęli na płycie parkietu, rozdzielili się. Liz wmieszała się w tłum, Greyson i Mack ruszyli w stronę pomieszczeń pracowniczych do właściciela klubu, a blondyn skierował kroki wprost do świecącego pustkami baru. Usiadł na wysokim stołku, przywitał się z Mikem i poprosił o szklankę wody. Brunet, stojący za barem roześmiał się na widok jego markotnej miny i po chwili postawił przed Johnsonem literatkę, o której ścianki, cicho pobrzękując, obijały się kostki lodu.
— Wkręcili cię w szoferkę? — Wyszczerzył zęby, opierając dłonie na czarnym blacie i wlepił w niego soczyście zielone oczy.
— Nie przypominaj — burknął blondyn, biorąc łyk zimnego płynu. — Mamy do ciebie sprawę.
— Powiedz mi coś, czego nie wiem — Barman, zawiesił wzrok na długonogiej brunetce, przechodzącej akurat obok baru.
— Jason Forbs — wymamrotał Matt, kiedy upewnił się, że nikt z imprezowiczów nie stoi zbyt blisko. — Mówi ci to coś?
— Hmm. — Clarke zmarszczył brwi, krzyżując ramiona na piersi. — To ta płotka od Mendeza, co zaginęła pół roku temu?
— Dokładnie ta. — Matt przeniósł zaciekawiony wzrok na swojego rozmówcę. — Wiesz coś o nim?
— Gość zniknął w dość niespodziewanych okolicznościach. — Zaczął, jednak zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze, do baru podszedł klient. — Zaczekaj chwilę.
Blondyn skinął głową i odwrócił się w stronę parkietu. Wyłapał w środku tańczącego tłumu rudą czuprynę Liz i momentalnie zmarszczył brwi. Parker tańczyła z jakimś typem, wymieniając się z nim co chwila kilkoma zdaniami. Matt zacisnął palce na naczyniu, gdy zobaczył, jak jego ręce zjeżdżają na biodra zielono okiej. Miał ochotę wstać, sprzedać typowi prawego sierpowego i zabrać stamtąd swoją dziewczynę, ale wiedział, że muszą zdobyć jakiekolwiek informacje. Mógł więc tylko przyglądać się tej sytuacji zaciskając zęby.
— A więc Forbs. — Usłyszał za sobą, głos przyjaciela. Zwrócił się twarzą do niego, rzucając wcześniej ostatnie spojrzenie w stronę El.  — Nie wiem o nim zbyt wiele. Facet około trzydziestki, dobrze zbudowany, czarne włosy, brązowe oczy. Czasem przychodził tutaj na kilka godzin, zawsze sam. Wiecznie w wytartych dżinsach, czarnej bluzie kangurce i zwykłych adidasach. Zamawiał szklankę szkockiej i obserwował ludzi przez blisko godzinę, zatańczył z jakąś panienką, pobajerował, a potem się ulatniał. Wiem tylko tyle, że przed jego zniknięciem, kręciło się wokół niego kilku typów spod ciemnej gwiazdy, prawdopodobnie z konkurencji. Niestety, musieli być nowi w mieście, bo ich nie skojarzyłem. Mogę wam jedynie dać jego adres. Spisałem go z dowodu, gdy nieco zbyt pijany próbował wyciągnąć pieniądze i zapłacić za alkohol
— Jak zawsze podstępna z ciebie bestia. — Zaśmiał się Matt, oddając mu puste naczynie. — Dzięki, Mike.
— Zawsze do usług. — Mrugnął do blondyna, po czym spisał na osobnej karteczce adres poszukiwanego i ulotnił się do kolejnego klienta.
Matthew złapał kontakt wzrokowy z Parker i wskazał ręką na pustą lożę. Dziewczyna skinęła mu głową i spławiła klejącego się do niej faceta. Po kilku minutach udało jej się przedrzeć przez tłum i w końcu usiadła na kanapie obok blondyna.
— Mam jego adres. — Podał zielono okiej małą karteczkę, którą ta schowała w torebce, przeczytawszy wcześniej koślawe pismo. — Nie uważasz, że trochę to dziwne, że Mendez nie miał pojęcia, gdzie mieszka jeden z członków jego mafii?
— Patrząc na to, jakie plotki usłyszałam, ani trochę mnie to nie dziwi. — Rozsiadła się wygodniej na meblu, szukając wzrokiem przyjaciół, jednak nigdzie nie mogła ich dostrzec. — Mówi się, że Forbs był wtyką w mafii Mendeza i po tym, jak uzbierał potrzebne informacje, jego rodzinka pomogła mu zniknąć. Niestety nie mam pojęcia czyją był wtyką.
— Dowiedziałaś się tego od lepkich rączek? — warknął blondyn, odnajdując kolesia wzrokiem.
— Matt, od kiedy jesteś taki zazdrosny? — Liz zaśmiała się szczerze, zaraz siadając okrakiem na kolanach blondyna. — Zapomniałeś, że nie masz o co? — mruknęła, po czym wpiła się w jego usta, opierając ręce na umięśnionych ramionach.
— Wiesz, że wszyscy mogą nas zobaczyć?
— Niech się gapią — wymamrotała, na powrót przylegając do chłopaka.
Matt uśmiechnął się i oparł dłonie na biodrach Parker. Taki obrót spraw mu się podobał. Uchylił powieki i przeniósł wzrok na gościa, z którym wcześniej tańczyła Liz. Widząc jego ponurą minę, uśmiechnął się triumfalnie i pokazał mu środkowy palec. Dziewczyna widząc ten gest wybuchła śmiechem, lekko trzepiąc blondyna po głowie. Ten pokazał jej język i ponownie przyciągnął do siebie.

*

Po rozmowie z szefem klubu, Mack i Hunter z niemrawymi minami wrócili do głównej sali. Liam nie wiedział zupełnie nic na jego temat, co stawiało ich w niezbyt komfortowej sytuacji. Jeśli on o czymś nie wiedział, przepływ informacji musiał być szczególnie kontrolowany. Musieli szukać w innym miejscu.
Hunter zostawił ją samą, kierując kroki do baru, by pogadać z Mikem i napić się czegoś mocniejszego, więc Ryder ruszyła na poszukiwania przyjaciółki. Przeciskała się przez tłum, klnąc cicho pod nosem. Nie lubiła przebywać w klubach. Tłumy spoconych ludzi, ściśniętych razem w tak małej przestrzeni, podrygujących w rytm muzyki, wyjątkowo działały jej na nerwy. Zazwyczaj w takich miejscach znajdowała z Liz swój kawałek parkietu, który był najmniej oblegany przez imprezowiczów.
Elizabeth zauważyła dopiero po kilkunastu minutach. Dziewczyna siedziała okrakiem na kolanach Matthew. Mack zaśmiała się pod nosem, obserwują z rozczuleniem tą dwójkę. Nigdy nie zwracali uwagi na to, gdzie się znajdowali. Wokół nich mogłyby spadać bomby, a oni i tak by tego nie zauważyli. Ryder zaczęła przeciskać się w ich stronę, by po kilku minutach oprzeć się o ścianę naprzeciw nich i odchrząknąć na tyle głośno, by ją dostrzegli.
— Odkleisz się od niego kiedyś, czy mam zacząć kręcić pornola z wami w roli głównej? — zapytała, rozbawiona ich brakiem czujności. — Ruszaj dupę na parkiet.
— Bardzo śmieszne, Mack — prychnął Johnson, niechętnie wypuszczając dziewczynę z ramion. Liz jedynie uśmiechnęła się do przyjaciółki, przewracając przy tym oczami, pocałowała blondyna przelotnie w usta i ruszyła za szatynką w tłum tańczących. Matthew westchnął ciężko i podążył za nimi wzrokiem, obserwując każdy ruch dwóch najważniejszych w jego życiu osób.

*

Od godziny śledził dziewczynę wzrokiem, siedząc przy barze ze szklanką whisky w ręce. Ubrana w obcisłe, czarne rurki, krótki top odsłaniający brzuch i czerwone szpilki, zawracała jego uwagę bardziej, niż zwykle. Zresztą nie tylko jego. W dodatku była już wyraźnie podpita. Co chwilę ktoś inny porywał ją do tańca i Hunter musiał przyznać, że za każdym razem miał ochotę rzucić w tę osobę nożem, który zawsze przy sobie nosił.
Kiedy kolejny typ zaczął się do niej kleić, a ona nie zareagowała, warknął zirytowany odstawiając szklankę na blat. Machnął jeszcze do Mike’a na pożegnanie i ruszył w tłum tańczących. W przeciągu minuty znalazł się tuż za dziewczyną i ostrym spojrzeniem odprawił niezbyt zadowolonego typka.
— Co ty wyprawiasz? — Zacisnął ręce na talii dziewczyny.
— Jak to, co? — Odwracając się przodem do niego. Zawiesiła ręce na jego ramionach i uśmiechnęła się słodko. — Tańczę.
— I dajesz się przy tym obłapiać byle typowi? — syknął, bujając się z nią w rytm piosenki.
— Jakoś teraz ci to nie przeszkadza. — Uśmiechnęła się przebiegle i na powrót odwróciła do niego tyłem, bardziej wtulając w chłopaka. Złapała jego dłonie i zjechała nimi na swoje biodra.
— Co ty odwalasz?
— Tańczę. — Powtórzyła uparcie, śmiejąc się pod nosem i zakołysała biodrami, przez co Hunter zesztywniał na chwilę.
Momentalnie odwrócił dziewczynę przodem do siebie i wpił się w jej usta. Uśmiech sam wypłynął na jego twarz, gdy Ryder zamiast go odepchnąć, oddała pocałunek z pełną pasją, wplatając palce w czarne kosmyki włosów. Zupełnie odpłynęła, czując tylko jego usta i dłonie, które błądząc po jej ciele, drażniły dotykiem rozgrzaną skórę. Po tym film jej się urwał.

***

Kiedy tylko do siebie doszła, wsiadła do samochodu i ruszyła na miasto, próbując przy tym poskładać myśli w spójną całość. Nadal nie mogła uwierzyć, że była na tyle pijana, żeby dać mu się przejąć na parkiecie i pocałować. Poprawka. Sama sprowokowała go do tego zachowania, nawet nie próbując mu się wyrwać. Nawet nie pamiętała, jak znalazła się we własnym łóżku, a kiedy Liz wyjaśniła jej ciąg dalszy wydarzeń, myślała że umrze z zażenowania.
Nie miała pojęcia, co wydarzyło się między pocałunkiem, a znalezieniem się w loży, ale była pewna, że nie chciała tego wiedzieć. Od El dowiedziała się, że po tym jak Hunter sprowadził ją z parkietu, odpłynęła do reszty, a Matt stwierdził, że czas się zmywać. Greyson wyniósł ją na rękach z budynku, wsiadł z nią na tylne siedzenie, a po przyjechaniu do kwatery zaniósł do łóżka. Liz upewniła się jeszcze, że po prostu odstawi ją do pokoju i się ulotni, co też brunet zrobił. Miała ochotę zapaść się pod ziemię. To zdecydowanie była jedna z najbardziej żenujących nocy w jej życiu.
Użalanie się nad swoją osobą, przerwał jej dźwięk przychodzącej wiadomości. Chwyciła komórkę, leżącą na siedzeniu pasażera i przejechała palcem po ekranie.

Nadawca: Liz
Godzina: 23:34
Hunter znowu gdzieś zniknął.
Jesteście potrzebni w kwaterze.
Wiesz gdzie go znaleźć?

Wytrzeszczyła oczy, by po chwili warknąć na telefon i zmarszczyć gniewnie brwi. Zacisnęła dłoń na kierownicy, powstrzymując się od rzucenia urządzeniem w przednią szybę. Doskonale zdawała sobie sprawę z miejsca pobytu Greysona i tym razem nie miała zamiaru mu odpuszczać. Dała znać dziewczynie, że niedługo go przywiezie i zawróciła w stronę portu.

 — Tym razem na grzecznym wyjściu się nie skończy, Hunter — mruczała pod nosem, skręcając w coraz to nowe, ciemne uliczki. — Już ja ci dam te pierdolone Krypty.



Od autorki: Czołem wszystkim ^^
Dzisiaj notka nie związana fabularnie z AYM? i również nieco krótsza. Na początku chciałam wstawić całe opowiadanie, ale doszłam do wniosku, że przyda mi się zapas w razie sytuacji, która nastąpiła na blogu własnie w tym miesiącu.
Nie miałam dużo czasu na pisanie, sporo rzeczy zwaliło mi się na głowę. Dlatego też 3 rozdział kuleje :(
Postaram się go napisać w przeciągu czerwca a tymczasem mam nadzieję że Cena Wolności przypadnie wam do gustu. Następną notkę tego opka wstawię za dwa tygodnie, kolejną za cztery. Do tego czasu powinnam mieć napisany 3 rozdział i mam nadzieję zaczęty 4.
To wszystko ode mnie :)
Pozdrawiam ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz